|
"Wiesz, oni umierają nie po to, abyśmy o nich szybko zapomnieli, ale żebyśmy pamiętali" - napisała Dorota Terakowska w jednym z e-maili do mnie, podsumowując rozmowę o
śmierci bliskich. A teraz ona sama jest już po drugiej stronie. Nieobecna tylko
ciałem. Ciągle jednak tutaj. Istnieje każdym słowem, które odkrywa właśnie nowy
czytelnik jej powieści, tym samym, które czyta po raz kolejny wielbiciel jej
pióra. Będzie istnieć w każdym momencie, który poświęcą na lekturę jej dorobku
czytelnicy przyszli. Ci, którzy mogą czytać wszystko po raz pierwszy i -
zachwyceni - chłonąć każde słowo. Nie wątpię, że tak będzie.
Bo co to była za Pisarka!
Bo co to jest za Twórczość!
Nie leży w mojej gestii
grzmienie zza katedry, podobne Gombrowiczowskiemu nauczycielowi, zmuszające
uczniów do twierdzenia, że - parafrazując - Terakowska wielką pisarką była. Nie
trzeba by mi było nawet przekonywać młodych czytelników o kunszcie jej
pisarstwa - wszak sami będąc go świadomi, zaliczyli Córkę Czarownic do Złotej Dziesiątki Najlepszych Książek Lat
Dziewięćdziesiątych[1], podobnie
jak wcześniej - Władcę Lewawu - do Najlepszych Książek Lat Osiemdziesiątych[2].
A i starszych czytelników również przekonywać nie trzeba. Wystarczy zajrzeć na
stronę
internetową pisarki, by unaocznić sobie, jak bardzo
cenią oni jej powieści i co one im dają. Chcę tylko wskazać na kilka cech
charakterystycznych, które według mnie mogą (w odczuciu innych wcale nie muszą)
przesądzać o niezwykłości (nie boję się użyć takiego słowa) pisarstwa
Terakowskiej.
Podejmowała autorka w swoich
utworach odwieczne kwestie dotyczące działań ludzkości i sensu życia człowieka.
Cała literatura piękna jest przecież niczym innym, jak tylko próbą
"rozpoznania" tej istoty, obszaru, w którym się porusza i tego, który
pozostanie jej niedostępny. Młody czytelnik jej powieści, choć z ubogim jeszcze
i bezkrytycznym zasobem doświadczeń literackich (i życiowych), rozumie, że te
światy, wartko płynąca akcja, poczynania bohaterów, kryją więcej, niż tylko
niezwykłą opowieść. Wyczuwa intuicyjnie, że mowa jest tu o czymś niebagatelnym,
o czymś niesłychanej wagi. Jej książki to zbiór prawd tyleż uniwersalnych, co
niezbywalnych. Pomimo ich obecności, udało się Terakowskiej
uciec od banalizowania.
Nie ma też w powieściach nużącego
moralizatorstwa czy natrętnego dydaktyzmu. Treści te "przemycane" są niezwykle
sprawnie. Wkomponowane w wątki fantastyczne, formują się razem z nimi w wielce sugestywne wizje, które i młodzież
zachwycą, i dorosłego wzruszą. I w tym jej niewątpliwa umiejętność. Pisarka nie
pobłażała utworom, nazywanym przez nią "hamburgerami" - takim, po których
przeczytaniu nie pozostaje w człowieku żaden ślad[3].
. Sama pisała
powieści w taki sposób, że nie można wraz z przewróceniem ostatniej kartki,
wszystkiego nagle miękko i łagodnie zepchnąć w mroki niepamięci, przygotowując
świeży umysł na "wczytanie" kolejnych książek. Terakowska nie pozwala
czytelnikowi zapomnieć o tym wszystkim chociażby dlatego, że swoimi baśniami -
opowieściami wzrusza. Łatwiej wyrzucić przecież z pamięci same fakty, słowa i
zdania z książki, niż wzruszenia, towarzyszące tej książki czytaniu.
Rzecz kolejna: odmieńcy. To, jaką zdolność im przypisuje
- zmiany świata, to, o jaki szacunek dla nich apeluje i jak bardzo ich
nobilituje, zastanawia. I zachwyca tych, którym przed oczy dotychczas kładziono
jako dobrych takich bohaterów, co to ładni, układni i konformistyczni. Sama
autorka nigdy taka nie była i pragnęła, by - jeżeli nie ma w ludziach odwagi,
by podjąć przeciwstawne zachowania, to - przynajmniej nie zamykać się na tę
inność. Według niej: "Bez odmieńców nasz świat stałby w miejscu."[4]
Ubolewała pisarka nad tym, że wychowuje się dziecko na człowieka, "(…) który
umie wtopić się w tło i zawsze dopasować do okoliczności."[5]
Ona sama kazała mu walczyć, nie poddawać się pętającym wszystkich konwenansom,
nie pozwalała pozostać biernymi na sprawy tego świata, które koniecznie trzeba
załatwić. Jej książki to taka "nauka buntu" - niezgody na otaczający świat,
jeżeli zły, i pragnienia, by ten świat odmienić, jeżeli można. Co ciekawe, jest
w Warszawie psychoterapeutka dziecięca, która w leczeniu pacjentów wykorzystuje
książki Doroty Terakowskiej[6].
Starała się uwrażliwić czytelnika na pierwotność związaną
z Matką Ziemią, do której przynależy i z której według niej wywodzi się magia.
Chciała przypomnieć o utraconych umiejętnościach wsłuchiwania się w głos
przyrody, zapomnianych, wypartych przez wrzask cywilizacji. Zdawała sobie
sprawę, że jej wołanie jest słabe, ale chciała wierzyć, że nie będzie głosem
wołającego na puszczy.
"Udzielanie słusznych odpowiedzi wydaje się
nam bardziej doniosłe niż stawianie słusznych pytań" - pisze Erich Fromm. Nie
odnosi się to stwierdzenie do autorki, która w swoich książkach te pytania
tylko mnoży. Jej literatura nie przynosi żadnych odpowiedzi, pytania pozostają
otwarte, dając czytelnikowi możliwość, by je przechwycić i rozpocząć własne z
nimi poszukiwania: by go zaktywizować. Nie ma w powieściach Terakowskiej
gotowej recepty na życie, bo jak sama mówiła: "Żyjemy między innymi po to, aby
szukać i stawiać pytania, a w o wiele mniejszym stopniu po to, aby coś znaleźć
i otrzymać odpowiedzi."[7]
Pozostaje jeszcze strona formalna opisywanej twórczości.
Gładki, barwny język, piękna polszczyzna, ujmująca prostotą sformułowań.
Płynność opisu i opowiadania, umiejętność potęgowania napięcia i sprawnego go
rozładowania. Niekonwencjonalne rozwiązania fabularne, finezyjność w tworzeniu
świata fikcji. Stara się przywrócić do tego wiarę w kreacyjną moc słów,
przypomnieć o ich pierwotnym znaczeniu, nadać im utraconą z czasem wartość. Uwzniośla ich wagę. U niej
prawo staje się Prawem, rozum -
Rozumem, moc - Mocą.
Niełatwo napisać
coś nowego w dobie, w której
wydaje się, że wszystko zostało już napisane.
Zwłaszcza w tak
eksploatowanym gatunku, jakim jest fantastyka. Ale Terakowskiej to się udało.
Wychodząc od rozwiązań tradycyjnych (fantasy), wypracowała swój własny gatunek,
nazywany przez nią i znajomych "fikcją metafizyczną" [8].
Czary i magia, które stosowała, nie są
inne od wykorzystywanych w literaturze wcześniejszej, wręcz przeciwnie,
chętnie przejmowała sprawdzone już metody. Ale łączyła nad nimi konstrukcje
utkane z bujnych fantazji i wewnętrznych wizji - oryginalnych, śmiałych, często
zaskakujących. Chciałoby się zapożyczyć wyrażenia od Jolanty
Hartwig-Sosnowskiej, by nazwać to wszystko "wyobraźnią bez granic".
Fenomen jej pisarstwa ma przyczynę w tym jeszcze, że
otwiera czytelnikowi oczy na cudowność. Tę prostą, niejako naturalną,
przyrodniczą, a nie tę kojarzoną z wróżką wpatrującą się w szklaną kulę. Porywa
autorka obecnego w wędrówkach po jej światach i unosi ciut nad ziemię, tyle
akurat, by pomóc mu dojrzeć te wszystkie niezwykłości, które nas otaczają, a
które on przegapiał stąpając ciężko po ziemi. Zdaniem Terakowskiej wielka jest
"(…) wiara w to, że magia pomoże coś rozwiązać."[9]
(I to niewątpliwie jedna z przyczyn popularności jej pisarstwa). Dlatego
dobrze, gdy zyskają tę wiarę płynącą z książek pisarki chorzy na białaczkę,
rodziny chorych na autyzm czy zespół Downa. Nawet pomimo tego, że utwory
pisarki zazwyczaj kończą się nieszczęśliwie.
Przeglądam
książki Doroty Terakowskiej wydane przez Wydawnictwo Literackie i mam ochotę
krzyczeć: nie ufać etykietkom! Te krótkie, zachęcające (?) notki na okładkach
rażą banałami, niezgodnością z prawdą. Nie są w stanie oddać treści i tej
treści kunsztu, nie są zapowiedzią przeżyć, które gwarantują teksty pisarki.
Sugerując się tymi notatkami można - pomimo, że mają zachęcić i do czytania
przekonać - odłożyć książki z powrotem na półkę. "Czy człowiek może zmienić
własne życie?" - wydaje się wołaniem z obwolut bestsellerowych poradników
psychologicznych. I owszem, może w ten sposób zachęcić takich, którzy
przeczytają teksty autorki jak "fajne" książki, a odbiorą je co najwyżej na
poziomie mimetycznym. Pytań stawianych przez nią pewnie sobie nie zadadzą.
To, co pisała, nabrało takich, a nie innych kształtów pod
wpływem określonego typu wrażliwości. Ta wrażliwość pozwoliła dostrzegać jej
wydarzenia, chwile i momenty pełne cudowności i tajemnic, które istnieją obok
nas, ale nie każdy potrafi je dojrzeć. (Dla niektórych, nic cudownego w nich po
prostu nie ma.) I dlatego nazywam twórczość Terakowskiej - tak na własny użytek
- "literaturą oczu otwartych". Czytając ją ponownie, zastanawiam się tylko, czy
nie raczej: "literaturą oczu szeroko
otwartych".
Izabela Tumas
bibliotekarka w Gimnazjum nr 3 w Będzinie
Powrót |
|